środa, 8 lipca 2009

Początek

Za oknem gospody szalała wichura. Trwało to już drugi tydzień, ale większość mieszkańców Aimarwii z utęsknieniem wypatrywało jakiejkolwiek oznaki pełni Księżyca. Zapowiadało by to nadejście spokojniejszej pogody i rychłe nadejście października, który w tym regionie jest miesiącem porządku i spokoju pomiędzy jesienią a zimą – wyczekiwał od dawna Enyer Vekeam i to nie z powodu jakiegoś zastoju w interesie; ten akurat miał sobie dobrze, aż za dobrze, ponieważ groziła klęska urodzaju.
„Niech ta przeklęta pielgrzymka wynosi się z tego miejsca i wyrusza dalej do Markany. Wszyscy ci szubrawi mnisi płoszą mi stałych klientów, choć dzięki temu nie mogę narzekać na utarg. Z drugiej strony jak tak dalej pójdzie, to cały zapas jadła przygotowywany na zimę trafi szlag. Oni nieustannie tylko żrą, piją i...” - nie zdążył dokończyć swojej myśli, albowiem owi zakonnicy grający w tysiąca wywołali kolejną sprzeczkę, która miała spore szanse aby przeistoczyć się w prawdziwą awanturę.
- Ty kanalio! Wiedziałem, że masz w rękawie kieszeń z kartami! Oddawaj nasze pieniądze, ty.... - uniósł się gniewem opat Oedin z Vedorii.
- Spokojnie ojczulku. Niczego nie szmuglowałem. To wy zawsze kantujecie, no i oczywiście rżniecie nasze kiesy – odpowiedział kapitan straży książęcej, Lauden – Czas wreszcie na mały rewanż, nie unoś się opacie, bo to raczej tobie nie przystoi.
- Słyszeliście go?! - Oedin zwrócił się do pozostałych gości gospody i usłyszał jedynie śmiech, mlaskanie i pochrząkiwanie jedzących mężczyzn.
- Widocznie nie słyszą ciebie kochanieńki – rzekł pewny siebie Lauden. Gospoda ryknęła śmiechem.
W odpowiedzi zakonnika usłyszał stek słów nie przystających żadnym kanonom i regułom panującym w ich środowisku. Oedin mimo wszystko nie dał za wygraną – jak do tej pory przegrał wszystkie swoje pieniądze.
- Panowie, gracie nadal? - zawołał karczmarz, będący w nadziei, że już nikomu nikt nie będzie miał ochoty siedzieć za stołem do gry. Na próżno.
- Tak, ależ oczywiście – uprzedził swego starszego kolegę młody Nebimaxamus, który grał tego wieczoru u boku Oedina- Karta powinna się w końcu odwrócić.
- Nie odwróci się, nie dzisiaj – nagle rozległ się chropowaty głos z końca sali niosący się we wszystkie możliwe strony, tak jakby nie było na jego drodze żadnych barier. Był to głos jakiś dziwny; spokojny a zarazem stanowczy, płynący lekko, ale wywoływał jakąś niemoc pośród wszystkich ludzi przebywających w gospodzie. Zapanowała grobowa cisza, którą przerwał ponownie ten sam głos:
- Słyszałeś? - nieznajomy ponownie zwrócił się do młodego mnicha.
- Aaaa...aleee....skąd o tym wiesz? - łamiącym się głosem rzucił młodzian.
- Wie o tym ten... – momentalnie wzrok wszystkich przeniósł się na zakapturzoną osobę siedzącą w rogu sali – Wie o tym ten, który posiada moce, o których tobie się nie śniło a opisują je księgi i zwoje chronione zaklęciami, których ty ani żaden z twoich mistrzów nie jest w stanie złamać.
- Puste gadanie – odparł jeden z żołnierzy straży – Niby z jakiej racji mielibyśmy uwierzyć w to, co mówisz? - szybko zapytał nieznajomego, po czym podniósł się tumult, szepty i poszukiwania odpowiedzi kim mógł być ów jegomość, który wtrącił się do rozgrywki.
- Wystarczy będzie spojrzeć na wściekłą i rozgoryczoną minę zakonnika przy kolejnym rozdaniu.
Zdziwienia ludzi siedzących przy stole do gry, po tym jak ujrzeli karty po rozdaniu i rzeczywiście okazało się, iż mnisi ponownie otrzymali najniższe figury.
Enyear szybko zrozumiał, kto skrywa się pod kapturem, chociaż nie potrafił początkowo w to uwierzyć. Rozpoznał nie po wydawałoby się, że po ubiorze czy wyglądzie tylko po głosie. „Tak, głos się zgadza. Tylko głos.” - dodał krótko pod nosem i zaczął podniesionym tonem gorączkowo wyganiać wszystkich gości, gdyż wiedział czym groziła sprzeczka z zakapturzoną postacią, do której niechybnie mogłoby dojść po stwierdzeniu zakonników, że sprawcą ich pecha jest właśnie dziwny przybysz.
- Dziękujemy, dziękujemy wszystkim gościom! Na dzisiaj już koniec, zapraszamy jutro! Zabierzcie monety ze stołu i skierujcie się na zewnątrz. Wynocha Sam! Co z tego, że nie zjadłeś do końca, nie musisz płacić. A gówno mnie to obchodzi, że jesteś pijany i żona każe tobie spać w sieni Dheren, wynocha. Dziękujemy, zamykamy już – w końcu po długich perturbacjach, w których nie obyło się bez kilku kopnięć wymierzonych przez karczmarza w niektóre części ciała chłopów, żołnierzy, mnichów oraz pozostałych przybyszy, wszyscy wyszli, choć mało osób było zadowolonych z faktu wędrówki do gospodarstw i zajazdów w niepogodę.
- Dobrze ci poszło – rzekł przybysz, który jako jedyny pozostał w gospodzie. - Czasy się zmieniają ale nie ty. Powinieneś uczyć młodszych od siebie na temat: „Jak poradzić sobie z gośćmi w gospodzie w kłopotliwych i nagłych sytuacjach”.
- Nie żartuj sobie ze mnie, Seniloru – odparł karczmarz, przy okazji sprzątając kufle i misy ze stołów – Od czasów Rozłamu Magii nie widziałem Ciebie w tych stronach.
- Ani ja ciebie – Senilor wyjął z pochwy miecz, bogato zdobiony runami i wyglądający na doskonały w walce oręż; zaczął go czyścić i ciągnął dalej rozmowę – A ty dalej kamuflujesz się pod przykrywką karczmarza niosącego pomoc wszystkim zgłodniałym pielgrzymom i kupcom błądzącym po wyżynach Aimarwii pomiędzy Irdexenem a Dhixemerem.
- Doskonale wiesz dlaczego tak uczyniłem – rzucił Enyear dosiadając się do swego towarzysza – Po tylu latach wojen miałem już tego dość; nie było widać końca tych walk. Rozstaliśmy się... - zastanowił się głęboko – przy pierwszym portalu Niebieskich Wrót w Kohenor.
Senilor przerwał na chwilę czyszczenie miecza, zdjął kaptur z głowy i spojrzał na coś, co tylko jego oczy dostrzegały. Sposępniał. Jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, brwi prawie się zetknęły ze sobą, a potężna szrama, ciągnąca się przez czoło aż po lewe ucho na chwilę zniknęła.
- Kiedy cię znaleźli? - spytał nagle.
Zawżdy – cicho odpowiedział Enyear – Nędzili mnie od tamtej wiosny ale pochowałem ich, co do jednego... – w tym momencie zmuszony był przerwać, ponieważ spokojny do tej pory Senilor zmienił się
- Ale z ciebie wiła! - uniósł się przybysz, wypuszczając broń z ręki – Ty się jednak zmieniłeś, wcześniej zawsze byłeś ostrożny i roztropny Jak mogłeś zapomnieć o tym, kim oni są, jakimi mocami są obdarzeni oraz ilu wielkich magów i wojowników już pokonali – pytał ale jakby sam siebie – Wcześniej byłeś taki ostrożny!
Enyear nie odpowiedział, słuchał tylko. Patrzył przez okno, chcąc zobaczyć choć coś, co przypominałoby krajobraz znany mu zazwyczaj. Na próżno – ciągle była zawieja.
- Kto cię szukał? - kontynuował Selnilor - Nie, nie odpowiadaj, bo sam wiem; przecież dużo czarodziei, szamanów wraz ze świtą ostatnio zaginęła bez wieści. Przychodził arcymag Velanthilon wraz z druidem zali gnomem – Axorepheranem. Tak? - karczmarz, który zdawał się być nie tylko tym za kogo się podawał skinął głową - Czym go pokonałeś? Po tym jak zdmuchnął z powierzchni ziemi ćwierć Padwagi, to większość omijało go szerokim łukiem; ten drugi także był potężny.
- Nie, słaby jak na mnie. Posługiwałem się zaklęciami z manuskryptów Mrocznych Czarnoksiężników z Toim. Okazały się bardzo pożyteczne.
- Skąd je posiadasz? - zdziwił się Senirol.
- Ukradłem je z podziemi, właściwie katakumb Świątyni Boga Wiatru Uetora. Dużo nerwów to mnie kosztowało, lecz opłaciło się. Dzięki nim, żyję nadal.
- W takim razie nie próżnowałeś przez ten czas – z niekłamanym podziwem rzekł dawny kompan Oedina, ciągnąc dalej rozmowę - Powiadają, że przepadł ten szaman – Gehdil czy Gohbil, nieważne jakoś tak – zadawał cały czas pytania ciągle arcymagowi – Ale jest jeden, co podobno przeżył. Nasz wróg, który pod Deorią uciekał przez cztery dni przed nami zastawiając nieprzerwanie pułapki i nie mogliśmy go dobić.
- To plotka, ale doszły mnie słuchy, że krąży gdzieś po tej stronie suchego lądu...

0 Comments: